legion
Administrator
Dołączył: 31 Paź 2006
Posty: 347
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Wto 14:34, 19 Gru 2006 Temat postu: Nie wszyscy mogli powrócić |
|
|
NIE WSZYSCY MOGLI POWRÓCIĆ
Zdzisław Chajęcki „Demir”
Po wkroczeniu Armii Czerwonej na ziemie polskie natychmiast zaczynały działać na jej tyłach oddziały NKWD, których zadaniem było wyeliminowanie potencjalnych przeciwników sowietyzacji kraju.
Oddziały te, pod dowództwem gen. Iwana Sierowa, wyznaczonego do tej akcji przez samego Stalina, trafiały szybko i bezbłędnie do oficerów i działaczy Podziemnego Państwa Polskiego, których przez lata okupacji nie wytropiło gestapo.
Niewątpliwie do tego „sukcesu” przyczyniły się w dużej mierze miejscowe komórki organizacji komunistycznych.
Musiały one pilnie rozpracowywać w czasie okupacji polskie patriotyczne podziemie, albowiem już w kilka dni po wkroczeniu Armii Czerwonej do Ożarowa nastąpiły aresztowania oficerów i działaczy VII Rejonu AK „Jaworzyn” – „Jelsk”.
Nocą 27 stycznia 1945 r. NKWD aresztowało por. Zdzisława Chajęckiego „Demira”, dowódcę 2 kompanii i członka sztabu Rejonu.
Tej samej nocy zostali aresztowani por. Kazimierz Sedlaczek „Chłopicki” – z kwatermistrzostwa Rejonu i sekretarz gminy Ożarów, Henryk Buczyński „Profesor” – szef Kadry Obywatelskiej Rejonu oraz Wacław Iglikowski.
W tym samym okresie, lecz w ciągu innych nocy, zostali aresztowani Zofia Kulkesza i Władysła Matys z Macierzysza.
Wcześniej, bo 24 października 1944 r. został aresztowany na terenie Rambertowa, gdzie się ukrywał przed gestapo, Władysław Wodzyński „Jastrzębiec”, oficer organizacyjny VII Rejonu.
Aresztowań dokonywano nie szczędząc sił ani środków, mimo że ofensywa Armii Czerwonej była w pełnym toku.
Samochód „łazik” wypełniony enkawudzistami, prowadzony przez zorientowanego w terenie „towarzysza”, podjeżdżał w nocy pod dom wyznaczonego do aresztowania.
Część załogi „łazika” obstawiała dom, pozostali wchodzili do wnętrza.
Dowódca 2 kompanii por. Zdzisław Chajęcki został aresztowany w obecności dwóch żołnierzy 1 armii LWP, którzy wówczas kwaterowali w jego mieszkaniu.
Por. Kazimierza Sedlaczka aresztowano w podobny sposób, z tym że według relacji jego rodziny, w nocy wdarli się do mieszkania wraz z enkawudzistami dwaj cywile, znani z widzenia mieszkańcy Ożarowa.
Każdego aresztowanego przewożono osobno do miejscowości Włochy, gdzie zamykano ich w zaimprowizowanym więzieniu (dziś wiemy, że było to więzienie NKWD) przy ulicy Cienistej 16, a w domu sąsiednim, pod numerem 14, rezydował sam gen. Sierow.
Przez więzienie to przeszło ponad dwa tysiące żołnierzy i działaczy polskich z okolic Warszawy, w tym gen. Emil Fieldorf „Nil” oraz gen. Leopold Okulicki “Niedźwiadek” i przywódcy Podziemnego Państwa Polskiego.
Aresztowani z VII Rejonu AK „Jaworzyn” byli przetrzymywani we Włochach przez trzy dni bez jedzenia i picia.
Nadzorujący funkcjonariusz poinformował więźniów, że jedzenia i wody nie dowieźli.
Aresztowani zostali przesłuchani indywidualnie, m.in. przez oficera NKWD Józefa Światło i po trzech dniach przewiezieni samochodami do Łęczycy, gdzie zostali zamknięci w obozie wraz z dużą liczbą wojskowych i cywilnych Niemców.
Perfidna szykana, którą stosowano w łagrach ZSRR.
W Łęczycy aresztowani otrzymali gotowane ziemniaki w łupinach i czarną kawę – bez chleba.
Polacy, aby odróżniać się od Niemców, sporządzali ze skrawków materiałów biało-czerwone proporczyki i przyczepiali je do płaszczy.
Po trzech dniach wszystkich więzionych w Łęczycy ustawiono w kolumnę, w której przemieszani byli Polacy z Niemcami.
Kolumnę więźniów poprowadzono ulicami miasta na stację kolejową.
Po drodze, zgromadzeni na chodnikach mieszkańcy Łęczycy, zobaczywszy u niektórych więźniów biało-czerwone proporczyki, lżyli i wymyślali im jako Niemcom lub volksdeutschom, próbującym ze strachu udawać Polaków.
Jeden z celów sowieckiej szykany został osiągnięty.
Na stacji kolejowej wsadzono przemieszanych więźniów po 25 do każdego wagonu i pociąg ruszył w kierunku Dęblina.
W wagonie, w którym był por. Zdzisław Chajęcki, znajdował się Polak, który powiadomił towarzyszy niedoli, że pochodzi z tych stron i zna takie miejsce, gdzie tory biegną po łuku lekko pod górę i tam pociąg bardzo zwalnia swój bieg, tak że można z niego wyskoczyć.
Wagony towarowe, którymi wieziono aresztowanych, były produkcji francuskiej i można je było otworzyć od środka.
Gdy pociąg zwolnił, ów aresztant otworzył drzwi wagonu i wyskoczył.
Niemcy jadący w tym samym wagonie zaczęli głośno krzyczeć alarmując w ten sposób enkawudzistów – konwojentów, którzy natychmiast zaczęli strzelać.
Uciekinier zdołał zbiec, ale inni nie mieli już żadnej szansy.
Pociąg został zatrzymany.
Wszyscy Polacy z wagonu uciekiniera ustawieni zostali w szeregu.
Dowódca konwoju oznajmił, że jeżeli nie zostaną wskazani prowodyrzy namawiający do ucieczki, będą rozstrzeliwać co dziesiątego aż do ich ujawnienia.
Wszyscy milczeli.
Wtedy wskazał jednego z więźniów o nazwisku Milbrant i powiedział, że ma 30 sekund na wskazanie winnych.
Jeżeli nie wskaż, zginie.
Odpowiedział natychmiast, że inicjatorem był ten, który uciekł.
Wówczas kazano im wrócić do wagonu i pociąg ruszył w dalsza drogę.
Po pewnym czasie pociąg zatrzymał się na stacji.
Były to prawdopodobnie Pionki za Radomiem, gdyż na tej stacji wyrzucił z wagonu kartkę Kazimierz Maciejewski.
Kartka ta, według relacji rodziny Kazimierza Sedlaczka, dotarła do żony K. Maciejewskiego po kilku tygodniach.
Na kartce napisane było, że „wiozą nas do Dęblina i jest ze mną Sedlaczek”.
Konwojenci wyskoczyli podczas postoju z pociągu, złapali na peronie pierwszego napotkanego mężczyznę i wsadzili do wagonu, w którym „brakowało” jednego więźnia.
Nieludzki, bolszewicki system nie dopuszczał „braków”, szczególnie w liczbie więźniów.
To nic, że złapany był przypadkowym „Bogu winnym” przechodniem, którego rodzina będzie poszukiwała w rozpaczy przez wiele miesięcy.
Liczba więźniów musiała się zgadzać.
Konwojenci dobrze wiedzieli, co by się z nimi stało, gdyby było inaczej.
W Dęblinie pociąg wtoczył się na stację przeładunkową.
Więźniowie zostali wypędzeni z wagonów na głęboki po kolana śnieg.
Siedząc w tym śniegu przez cały dzień, bez jedzenia i picia, czekali na załadunek do wagonów stojących już na szerokich torach, używanych przez kolej ZSRR.
Dlatego nie wierzyli, w podawane przez konwojentów informacje, że jada do Lublina na sąd – wiedzieli, że wiozą ich w głąb ZSRR.
Rozpoczęła się tragiczna, znana tylu pokoleniom Polaków, zsyłka na katorgę, droga przez zaśnieżone, mroźne i bezkresne przestrzenie Rosji.
Więźniów nie wypuszczano z wagonów nawet dla załatwienia potrzeb fizjologicznych.
Do tego miało służyć ustawione w rogu wagonu koryto, którego jeden koniec wystawał z wagonu przez wycięty w ścianie wagonu otwór.
W okresie silniejszych mrozów, zawartość koryta zamarzała i nie wypływała poza wagon, tworząc pagórek zamarzniętych ekskrementów.
Raz dziennie rozdawano jedzenie składające się z kawałka gliniastego chleba lub suchara i gorącej wody z tendra.
Także raz dziennie, przeważnie rano, pociąg zatrzymywał się w szczerym polu i konwojenci stukali do drzwi wagonu pytając, czy wszyscy żyją.
Pytanie uzasadnione, bo mróz i czerwonka dziesiątkowały więźniów, szczególnie starszych i słabego zdrowia.
Jeżeli byli zmarli w wagonie, otwierali drzwi i trupy wyrzucili do rowu przy torach, a pociąg ruszał w dalsza drogę.
Początkowo więźniowie rozbierali zmarłych, aby zdobyć dodatkową ochronę przed zimnem.
Jednakże konwojenci doszli do wniosku, że są „okradani” przez więźniów, gdyż ta „zdobycz” należy się im, szczególnie buty z cholewami i kożuchy.
W końcu pociąg dotarł z żyjącymi jeszcze więźniami do Permu na Uralu, gdzie nastąpił rozdział zesłanych do różnych łagrów.
Dalszy transport grupy więźniów, w której byli Zdzisław Chajęcki i Kazimierz Sedlaczek, odbywał się samochodem ciężarowym.
Samochód wkrótce się popsuł.
Konwojenci kazali więźniom wysiąść i pchać samochód.
Śnieg był kopny, siły wycieńczonych więźniów nikłe, więc rezultaty pchania były mizerne.
Konwojenci zaproponowali więźniom: będą pchać aż do skutku, albo „te siedem kilometrów” przejdą pieszo.
Naturalnie wszyscy wyrazili chęć maszerowania.
Dopiero później okazało się, że do przejścia było 27 kilometrów, a nie „te siedem”.
W miejscowości Kizel, gdzie dotarli, Kazimierz Sedlaczek z wysoką gorączką poszedł do „szpitala”.
Było to zimny barak z brudnymi siennikami wypchanymi trocinami.
K. Sedlaczek wkrótce zmarł na czerwonkę i został pochowany w zbiorowej mogile.
Zdzisław Chajęcki został skierowany do pracy w prymitywnie wyposażonej kopalni węgla.
Obsługiwał wyciąg transportujący węgiel na górę.
Do wnętrza kopalni schodziło się po drabinach.
Było to dla osłabionych więźniów wielkim utrudzeniem, szczególnie przy wychodzeniu z kopalni.
Więźniowie korzystali więc z wyciągu transportującego węgiel.
Jednego dnia, po skończonej dniówce, wskoczyło ich do wyciągu kilku i Z. Chajęcki z trudem się zmieścił, ale jedna jego ręka wystawała.
Uderzona obudową wyciągu, została złamana.
W „szpitalu” złamana kość zrosła się nieprawidłowo, powodując częściową niesprawność ręki.
Pod koniec 1945 r. Zdzisław Chajęcki i inni więźniowie zostali powiadomieni, że wracają do Polski.
Skierowano Z. Chajęckiego do fryzjera, dano mu buty i ubranie.
23 października 1945 r. przekroczył granicę PRL.
Z grupy aresztowanych prze NKWD żołnierzy i działaczy VII Rejonu AK „Jaworzyn” nie wszyscy mogli powrócić.
W łagrze Kizel zmarł pod koniec lutego 1945 r. por. Kaziemirz Sedlaczek „Chłopicki”, w łagrze w rejonie Rewla zmarł w 1947 r. Henryk Buczyński „Profesor”.
Nie znany jest los Władysława Matysa ze wsi Macierzysz koło Babic.
Oprócz Zdzisława Chajęckiego wrócili do kraju – 15 listopada 1947 r. – Władysław Wodzyński „Jastrzębiec”, Kazimierz Maciejewski, Zofia Kulesza i Wacław Iglikowski.
Ci, którzy wrócili, rozpoczęli trudny dla AK-owców okres życia w PRL.
Źródło: "Walka mieszkańców Ożarowa i okolic z okupantem w latach 1939-1945"; Ożarów 2006
Post został pochwalony 0 razy
|
|